Firma „Fermy Drobiu Sobczak„, a przy okazji Gmina Blizanów, w niedługim czasie może wsławić się posiadaniem „Ekologicznej Fermy Drobiu”. Może ona być jedyną taką fermą w Polsce, a może i na świecie, co niewątpliwie da powód do dumy wszystkim mieszkańcom Gminy Blizanów, a w szczególności mieszkańcom miejscowości Brudzew, Graniczki, Janków i Brudzewek, którzy to aż nóżkami niecierpliwie przebierają, nie mogąc się doczekać tak ogromnej nobilitacji.
O mało brakowało a musielibyśmy oddać palmę pierwszeństwa jakiejś tam sobie wsi w którejś z gmin świętokrzyskiego, ale tam, głupi mieszkańcy oprotestowali i dzięki Bogu ta „radość” ich ominie. Jeśli więc nie zrobimy czegoś głupiego i swojej też nie oprotestujemy, nie pogonimy inwestora dobrodzieja, to wkrótce będziemy mogli obnosić się dumnie z tytułem pioniera w tej dziedzinie.
Co bardziej niecierpliwi zapytają już teraz: no ale jak powstaje taka „ekologiczna hodowla kurczaków”? W czym tkwi tajemnica że nasza ferma ma być ekologiczna i przyjazna środowisku, tudzież ludziom, a wszystkie pozostałe trują i śmierdzą?
Zaraz, zaraz… przecież nie pisałem że ta ferma ma być przyjazna ludziom i środowisku! Ba! Uważam nawet, że każda ferma jest zagrożeniem zarówno dla ludzi, jak i całego środowiska. No to co Pan chrzanisz o ekologii i dyrdymały prawisz? Już wyjaśniam tę całą ideę „Ekologicznej Fermy”. Jest to nad wyraz proste.
Przede wszystkim otwiera się skarbonę i liczy „bejmy”. Jak w skarbonce widać dno, lub co gorsza, bilans jest ujemny, to mamy przechlapane i nic więcej nie zdziałamy. No chyba, że jakiś naiwny bankster da się naciągnąć, albo mamy kawałek niezajętej jeszcze hipoteki poprzedniej „Ekologicznej Fermy”. Jeśli jednak w skarbonie melodyjnie zadźwięczą ukochane talary to łapiemy tzw. „banana” i zasuwamy gdzie trzeba, by zacząć przekuwać zamiary na czyny.
Najważniejszym etapem przedsięwzięcia jest znalezienie jak najbardziej dziewiczego, i jak najmniej skażonego cywilizacją terenu, a szczytem szczęścia jest gdy dodatkowo jest tam multum chronionego zielska, zwierzaków i mieszkańców „zombie”. Jest duża szansa, że „wsioki’ się nie połapią i nie będzie „dymu”. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak i kogoś sprawa jednak „ruszy”, to szukamy „wspólnego języka” z włodarzami interesującego nas terenu, kładąc nacisk na „korzyści”… dla mieszkańców. A potem jest już „z górki”. Zlecamy opracowania i inne takie, które to muszą być oczywiście po naszej myśli, no ale przecież w końcu to my za nie płacimy, a skoro płacimy to i wymagamy. Jasna sprawa, co nie?. Jeśli okaże się że mieszkańcy nie dali się zaskoczyć, dajemy im jakieś „fanty” na otarcie łez, np. dożynki, chodnik, parę metrów asfaltu, czy coś w tym stylu i do roboty. Jeżeli wszystko przewidzieliśmy i nie wystąpiły „nieprzewidziane okoliczności” w postaci grupy dywersyjnej ekologów lub agentów CBŚ, którzy wyniuchali, że damskie futro z norek „wrzucone w koszty” wcale nie jest wizytową marynarką, to za jakiś czas będziemy mogli liczyć „bejmy” w następnej skarbonie.
No tak, Panie Szanowny, ale… gdzie ta ekologia? No właśnie TU, u was… była. Przecież postawiliśmy naszą fermę w najbardziej ekologicznym miejscu o jakim tylko mogliśmy pomarzyć, więc niech ktoś spróbuje twierdzić że to nie jest „Ekologiczna Ferma” 🙂
Z szerokim „bananem”,
wasz ukochany inwestor